fot. Michalina Bończa-Tomaszewska |
W świecie sportu i fitnessu mnoży się nazwy ćwiczeń i planów treningowych. Kiedy rozmawiam ze znajomymi instruktorami, trenerami, zawodnikami, czy po prostu z ćwiczącymi od dawna osobami, okazuje się, że każdy ma swoje treningowe koncepcje, bazujące najczęściej na doświadczeniu i wciąż zdobywanej wiedzy. Koniec końców i tak wszyscy stwierdzają, że zmiany trzeba odpowiednio dawkować, bo coś nie działa tak jak powinno, bo nie widać postępów albo pojawiają się kontuzje, nadmierne zmęczenie albo brak motywacji. A gdy rozmowa wkracza na bardziej prywatny teren…
… wtedy dowiaduję się, że tak naprawdę motywacją
treningową wielu osób jest marzenie o
zrobieniu jakiegoś ćwiczenia, które do tej pory widzieliśmy tylko na
YouTube albo w wykonaniu wybitnie silnego, sprawnego znajomego.
Większość z nas ma
wizję tego, co chciałoby osiągnąć! Jedni chcieliby
podnosić ciężar X w danym ćwiczeniu albo wykonać Y powtórzeń. Drudzy marzą o
nauczeniu się nowej gimnastycznej / kalistenicznej ewolucji, którą trudno
wykonać tylko z ciężarem własnego ciała.
fot. Michalina Bończa-Tomaszewska |
W naszych głowach są konkretne wyobrażenia,
które najczęściej nie mają niewiele wspólnego z tym, co danej osobie jest
potrzebne na ten czas, aby rozwijać sprawność, wspomagać zdrowie i osiągnięcie wymarzonej
sylwetki…
A gdyby tak nie starać się za wszelką cenę osiągnąć dany treningowy cel,
tylko skupić się na tym co nie wygląda tak efektownie? Budować siłę tam, gdzie są jej deficyty? Poprawiać mobilność tam, gdzie jej brakuje? Pracować
nad stabilnością tam, gdzie „się chyboczemy”?
Niektórzy taką treningową pracę nazywają ćwiczeniami funkcjonalnymi,
rehabilitacyjnymi czy… nudą. I nic dziwnego. Jeśli zawsze, przez okrągły rok,
trening miałby się składać tylko z takich elementów, to większość osób już
dawno przestałaby się zmagać z trudnościami, a została koneserami piw i
znawcami kolejnych seriali na Netflix.
Jakie jest rozwiązanie?
Połączmy oba światy!
Układajmy plany treningowe, które adresują słabe strony, budują siłę,
sprawność oraz odporniejsze na kontuzje umysł i ciało. Znaczna część sportowej
elity sportowej oraz zaawansowanych amatorów spędziło dużo czasu nie tylko
ćwiczeniach, które widzimy na YT, ale na regularnym wysiłku, który nie
prezentuje się tak „superancko”.
Jednocześnie planujmy progres w ćwiczeniach, o których wykonaniu marzymy.
Wtedy łatwiej będzie o długoterminową motywację. Ostatecznie nawet nie musimy
wykonać do „celu”, ponieważ przejście wszystkich kroków, które do tego celu
prowadzą, i tak uczyni nas silnymi, bardziej gibkimi i zdrowszymi. Tak czy
owak, wysiłek podczas tej drogi będzie warty zachodu.
Wyobraź sobie, że pragniesz wycisnąć 110 kg. Po latach ćwiczeń nadal nie
osiągnąłeś tego celu, ale dajesz radę unieść 99 kg, robiąc to poprawnie
technicznie. Do tego cieszysz się zdrowiem, bez większych urazów. Czy nie było
warto…?
Ależ to niemetodologiczne – ktoś powie. A gdzie fizjologia, periodyzacja?
Przecież to niezgodne z nauką. Tak, ja też uwielbiam literaturę fachową i
badania, cenię Vladimira Zatsiorky’ego i Williama Kraemera. Natomiast po latach
pracy widzę, że istnieje tylko jedna stała zasada przy układaniu treningów.
NAJLEPSZY TRENING TO TAKI,
KTÓRY SPRAWIA, ŻE CZŁOWIEK MOŻE
WYZWOLIĆ POKŁADY DŁUGOTERMINOWEJ
MOTYWACJI.
Cała reszta ma drugorzędne znaczenie. Dzięki temu Ty i ja jesteśmy w stanie
ćwiczyć regularnie i intensywnie. Innymi słowy, na nic precyzyjnie dobrane
serie, powtórzenie, świetna periodyzacja i technika, jeśli ten pierwszy warunek
nie będzie spełniony.
Jednym ze sposobów, aby to osiągnąć jest zaplanowanie ćwiczeń, które dana osoba
może polubić, robią one na niej wrażenie i/lub dają poczucie satysfakcji. Tę
metodę planowania treningu stosuję od dawna, a o jej skuteczności przekonałem
się osobiście w tym roku.
Niektórzy pytają, jakie jest trudne ćwiczenie, które mi wychodzi? Nie wiem
– odpowiadam. Jednego dnia coś mi się uda, drugiego – już nie. Za to mogę
powiedzieć, jakie ćwiczenie uważam za widowiskowe, niekoniecznie niezbędne, a
wykonywane w nadmiarze – wręcz niezdrowe.
Zrobiłem je po paromiesięcznej przerwie od ćwiczeń dynamicznych.
W dodatku w wieku prawie 35 lat (a tu
urodzinowy tekst sprzed 2 lat), kiedy to „dynamiki nie można już rozwijać” (tak
mówią). W tym czasie poprawiłem zakres ruchów (mobilność), zmniejszyłem bóle
stawów, zwiększyłem siłę pod innym kątem. Skupiałem się wtedy na dodatkowych
ćwiczeniach wzmacniających, a jednym z pomocnych było „zwyczajne” unoszenie wyprostowanych ramion i nóg, w leżeniu brzuchu.
·
A Ty o jakich ćwiczeniach marzysz? Co
Cię najbardziej motywuje?
·
Jakich ćwiczeń nie lubisz robić? Nad
którymi zastanawiasz się, czy są Ci potrzebne?
·
A może masz takie, które Ci pomogły i
chcesz się tym ze mną podzielić?
Zapraszam do dyskusji.
Marcin
Bończa-Tomaszewski – założyciel SZTUKI ŻYWIENIA, trener żywienia i
sportu.
Jego specjalność to pomaganie
ludziom w pełnym wykorzystaniu potencjału ciała i umysłu, osiągnięciu sylwetki
i sprawności, z których wreszcie są zadowoleni. Jest trenerem, który dzięki
łączeniu wiedzy z różnych dziedzin, pomaga wielu kobietom, mężczyznom i topowym
sportowcom zdobyć to, co wydawało się im wcześniej niemożliwe. /więcej/
Chcesz być na bieżąco? Dołącz do
społeczności SZTUKI ŻYWIENIA.
Komentarze
Prześlij komentarz