za kulisami sportowego życia. Jan Gałek



tekst: Jan Gałek

 
Moab 2011, fot. J. Tybon

Wszystkich łączy fizjologicznie uwarunkowana potrzeba konsumpcji jakiegokolwiek pokarmu. Ale nasz stosunek do jedzenia bywa diametralnie różny. Jeśli o mnie chodzi, od zawsze lubiłem gotować, a samo spożywanie posiłków dostarczało wiele radości. Pamiętam, że kiedy byłem nastolatkiem, mogłem pochłonąć ogromne ilości jedzenia, przy czym zupełnie nie przykładałem wagi do jego jakości i pochodzenia. Ale o jedzeniu za chwilę.



OD BIOLOGII DO SLACKLINE
Jak to wszystko się zaczęło? W liceum biologia była jednym z moich ulubionych przedmiotów. Zdecydowałem się więc studiować ten kierunek na Uniwersytecie Przyrodniczym. Wybór okazał się nietrafiony, ale czas nie był zmarnowany. Mikologia, botanika czy cykle rozwojowe sześciu różnych gatunków tasiemca pomogły mi zrozumieć, że powinienem się skupić na biologicznych zagadnieniach bliższych moim pasjom, czyli wspinaczce oraz slackline. Tutaj film z wyjazdu, który odmienił moje życie.

W ten oto sposób znalazłem się na wrocławskim AWF-ie, który okazał się strzałem w dziesiątkę, jednak i tam nie zabawiłem zbyt długo. Pojawiła się oferta sponsoringowa, więc postanowiłem zrobić sobie przerwę i w 100% poświęcić się mojej pasji. Od tego czasu mięło już ponad cztery lata. Spędziłem je rozwijając umiejętności na highline, slackline i żyjąc jako profesjonalny sportowiec, co w mojej dyscyplinie nie równa się ani astronomicznym sumom pieniędzy ani sławie (chyba wybrałem złą dyscyplinę… ;-) ). Slackline całkowicie mnie pochłonął, a czas, który zamierzałem przeznaczyć na wspinaczkę i inne sprawy coraz bardziej się kurczył. W międzyczasie próbowałem z większym lub mniejszym skutkiem poszerzać swoją wiedzę na temat fizjologii, anatomii, jak również metod treningowych i żywienia. Lecz nigdy nie wystarczyło czasu i koncentracji, żeby tę wiedzę przełożyć na codzienność.


 
Ja na swojej pierwszej drodze o wycenie 7c – „Madre Salvaje” w Desplomilandii (Hiszpania, 2008) – czyli czasy kiedy jeszcze wspinałem się i chodziłem po slacku mniej więcej w podobnych proporcjach (zdjęcie: Jordan Tybon)


DROGA DO CELU
Na przestrzeni lat diametralnie zmieniła się moja filozofia życiowa i postrzeganie własnych możliwości. Chciałbym połączyć swoje pasje tak, by móc wykorzystać nabyte umiejętności do realizacji ambitnych celów w środowisku górskim, a przy tym cały czas rozwijać się, stawać się silniejszym, a może nawet znaleźć czas na inne rzeczy, które są dla mnie ważne. Niby proste, ale w połączeniu z normalną pracą, codziennym stresem i nagłymi zmianami planów - bardziej wymagające niż się wydaje.

Jedyną metodą, żeby osiągnąć sukces jest skonstruowanie odpowiednich planów, przełożenie tego na skuteczne strategie i nawyki, a potem konsekwentne trzymanie się tej drogi. Dlatego zdecydowałem, że po 4 latach ciągłego podróżowania, optymalną metodą na progres będzie lepsze wcześniejsze przygotowanie mentalne i fizyczne. Oszczędzam czas, nakłady pieniężne, mogę skupić się na diecie, pracy i innych ważnych sprawach. Przez ten czas przygotowuję się do jakiegoś wyzwania i wciąż ewoluuję, a na wyprawę mogę jechać przygotowany w 150%. (A tak wyglądał jeden z moich treningów w trzecim cyklu po kontuzji - link).


TRENING
Jak już pewnie zauważyliście, to słowo przewija się dość często. A to dlatego, że za każdym sukcesem kryją się godziny spędzone na treningu i wiele wyrzeczeń. Trening - tak właśnie przez większość czasu będzie wyglądać zarówno wspinanie jak i slackline. Tylko jeśli połączymy trening wspinaczkowy z treningiem pod slackline, może to skutkować przeciążeniem organizmu. Między innymi z tego powodu coraz bardziej interesowałem się różnymi metodami treningowymi. Zacząłem wypracowywać własne i starać się o optymalizację nowych pomysłów. Uważam, że odpowiednia dieta jak i skuteczne metody treningowe są kluczem do dalszego zdrowego progresu.

Od tych kilku lat moje życie zawalone jest pracą, codziennymi obowiązkami, wyjazdami, treningami. W pewnym momencie poczułem, że nie będę w stanie sam osiągnąć postawionych celów. Wtedy odkryłem stronę SZTUKI ŻYWIENIA, która pochłonęła mnie bez reszty i z której nauczyłem się naprawdę sporo. Niedługo po tym nawiązałem współpracę trenerską z Marcinem Bończa-Tomaszewskim, a po kilku miesiącach współpracy zostałem zawodnikiem SZTUKI ŻYWIENIA, z czego jestem niezmiernie dumny.



TRANSFORMACJA
Proces zmiany był powolny, ale muszę przyznać, że już od początku byłem zszokowany efektami i ich wpływem na moje życie. Mam inne nawyki, wiele się nauczyłem, a co najważniejsze, odmieniło się moje podejście do myślenia o samej zmianie sposobu żywienia jako reżimie, rygorystycznej diecie, czyli czymś nieprzyjemnym. Zamiast tego mogę wybrać apetyczne przepisy, które w odpowiedni sposób poprawiają moje wyniki, regenerację, jak i stan umysłu. Muszę przyznać, że Marcin podołał wszystkim postawionym przeze mnie wymaganiom oraz wyzwaniom i od razu wzbudził moje zaufanie.

Jak już niektórzy z Was wiedzą pięć miesięcy temu miałem poważny wypadek wspinaczkowy. Po miesiącu totalnego bezruchu, w końcu dostałem zgodę lekarza na trening. Z pomocą SZTUKI ŻYWIENIA, sprytnie ułożonego i zindywidualizowanego planu udało mi się wrócić do aktywności.


WEGEKROK
Jestem również bardzo zadowolony, że przy pomocy i wsparciu udało mi się wprowadzić w życie swoje postanowienie przejścia na wegetarianizm. W młodszym wieku nie jadłem mięsa przez kilka lat, ale w żaden sposób nie kompensowałem jego braku. Nie zdawałem sobie sprawy z zalet i wad takiej diety ani związanych z nią wyzwań. W trakcie paru miesięcy stopniowo osiągnąłem zaplanowany cel. Cieszę się, że była to płynna zmiana, a nie nagły przeskok. Jestem szczęśliwszy nie jedząc mięsa.

 
Moja wariacja na temat batonów z tego przepisu.


WPROWADZANIE NAWYKÓW
Z Marcinem pracuję w systemie ‘jeden na jeden’. Jesteśmy w stałym kontakcie mailowym, telefonicznym czy Skype. Mogę zadać nurtujące mnie pytania, uczyć się przy pomocy podesłanych materiałów, tabel i dokumentów. Zdobywam wiedzę, jak skutecznie i samodzielnie konstruować program treningowy i dietę.

Nie będę zdradzał wszystkich szczegółów, bo jest tego za dużo na raz, ale poniżej zamieszczam kilka moich prostych ‘startowych’ nawyków

  • Codziennie uzupełniam tabelę nawyków oraz plan treningowy, co pozwala mieć wgląd w to, co robię na przestrzeni czasu i monitorować postępy (w to wchodzą również pomiary, ważenia, zdjęcia, a nawet okresowe badania krwi).
  • W każdym posiłku spożywam warzywa, podwójną porcję białka i tłuszczów.
  • Większość węglowodanów lub ich większą ilość przyjmuję w dni treningowe.
  • Codziennie przyjmuję odpowiednią suplementację diety.
  • Każdego dnia próbuję nowego przepisu lub nowej wariacji znanej mi receptury.
  • Każdego dnia wypijam przynajmniej 2 litry wody.
  • Trzymam się swojego planu treningowego oraz ćwiczeń rehabilitacyjnych.


Na naukę każdego nawyku mam dwa tygodnie, co pozwala mi na jego wprowadzanie bez zaniedbywania wcielonych wcześniej zachowań. Taka metoda bardzo mi się podoba, bo wiem, że jedną z moich słabych cech jest brak cierpliwości. Myślę, że większość z nas chciałaby osiągnąć swoje marzenia jak najszybciej. Jednak życie zawsze uczy nas tego, czego nauczył mnie slackline:

DROGI DO CELU NIE PRZESKOCZYMY – TRZEBA
DOJŚĆ TAM KROK PO KROKU,
ZACHOWUJĄC PRZY TYM
ODPOWIEDNIĄ RÓWNOWAGĘ.



Już nie mogę się doczekać pełnego powrotu do zdrowia, kiedy będę mógł dać z siebie maksa. Z pomocą SZTUKI ŻYWIENIA i Dominiki Zapotocznej (mojego psychologa sportowego) jest mi o wiele łatwiej być pokornym, cierpliwym i zadowolonym. Moje życie jest inne, ale też lepsze - tak ja to widzę. Nawet teraz, gdy w nodze mam kupę żelaza, czuję się szczęśliwszy i bardziej zmotywowany niż kiedykolwiek. Peace & SlackOn!
Janek





„Potrzebujesz pomocy trenera przy wprowadzaniu skutecznych zmian?
Zapisz się do programów na 2017 rok
>>> KLIK <<<
Niezależnie, jaką drogę wybierzesz, zastosowanie wskazówek
SZTUKI ŻYWIENIA I TRENINGU pomoże Ci rozwiązać problem.


Komentarze