tekst: Jan Gałek
Wszystkich łączy fizjologicznie
uwarunkowana potrzeba konsumpcji jakiegokolwiek pokarmu.
Ale nasz stosunek do jedzenia bywa diametralnie różny. Jeśli o mnie chodzi, od zawsze
lubiłem gotować, a samo spożywanie posiłków dostarczało wiele radości. Pamiętam,
że kiedy byłem nastolatkiem, mogłem pochłonąć ogromne ilości jedzenia, przy
czym zupełnie nie przykładałem wagi do jego jakości i pochodzenia. Ale o
jedzeniu za chwilę.
OD BIOLOGII DO SLACKLINE
Jak to wszystko się zaczęło? W
liceum biologia była jednym z moich ulubionych przedmiotów. Zdecydowałem się więc
studiować ten kierunek na Uniwersytecie Przyrodniczym. Wybór okazał się
nietrafiony, ale czas nie był zmarnowany. Mikologia, botanika czy cykle
rozwojowe sześciu różnych gatunków tasiemca pomogły mi zrozumieć, że powinienem
się skupić na biologicznych zagadnieniach bliższych moim pasjom, czyli
wspinaczce oraz slackline. Tutaj film z
wyjazdu, który odmienił moje życie.
W ten oto sposób znalazłem się na wrocławskim AWF-ie, który okazał się
strzałem w dziesiątkę, jednak i tam nie zabawiłem zbyt długo. Pojawiła się
oferta sponsoringowa, więc postanowiłem zrobić sobie przerwę i w 100% poświęcić
się mojej pasji. Od tego czasu mięło już ponad cztery lata. Spędziłem je rozwijając
umiejętności na highline, slackline i żyjąc jako profesjonalny sportowiec, co w
mojej dyscyplinie nie równa się ani astronomicznym sumom pieniędzy ani sławie (chyba
wybrałem złą dyscyplinę… ;-) ). Slackline całkowicie mnie pochłonął, a czas, który zamierzałem
przeznaczyć na wspinaczkę i inne sprawy coraz bardziej się kurczył. W
międzyczasie próbowałem z większym lub mniejszym skutkiem poszerzać swoją
wiedzę na temat fizjologii, anatomii, jak również metod treningowych i żywienia.
Lecz nigdy nie wystarczyło czasu i koncentracji, żeby tę wiedzę przełożyć na codzienność.
Ja na swojej pierwszej drodze o wycenie 7c – „Madre Salvaje” w Desplomilandii (Hiszpania, 2008) – czyli czasy kiedy jeszcze wspinałem się i chodziłem po slacku mniej więcej w podobnych proporcjach (zdjęcie: Jordan Tybon) |
DROGA DO CELU
Na przestrzeni lat diametralnie
zmieniła się moja filozofia życiowa i postrzeganie własnych możliwości. Chciałbym
połączyć swoje pasje tak, by móc wykorzystać nabyte umiejętności do realizacji
ambitnych celów w środowisku górskim, a przy tym cały czas rozwijać się, stawać
się silniejszym, a może nawet znaleźć czas na inne rzeczy, które są dla mnie
ważne. Niby proste, ale w połączeniu z normalną pracą, codziennym stresem i
nagłymi zmianami planów - bardziej wymagające niż się wydaje.
Jedyną metodą, żeby osiągnąć sukces jest skonstruowanie odpowiednich planów,
przełożenie tego na skuteczne strategie i nawyki, a potem konsekwentne trzymanie
się tej drogi. Dlatego
zdecydowałem, że po 4 latach ciągłego podróżowania, optymalną metodą na progres
będzie lepsze wcześniejsze przygotowanie mentalne i fizyczne. Oszczędzam czas,
nakłady pieniężne, mogę skupić się na diecie, pracy i innych ważnych sprawach. Przez
ten czas przygotowuję się do jakiegoś wyzwania i wciąż ewoluuję, a na wyprawę
mogę jechać przygotowany w 150%. (A tak wyglądał jeden z moich treningów w
trzecim cyklu po kontuzji - link).
TRENING
Jak już pewnie
zauważyliście, to słowo przewija się dość często. A to dlatego, że za każdym
sukcesem kryją się godziny spędzone na treningu i wiele wyrzeczeń. Trening - tak
właśnie przez większość czasu będzie wyglądać zarówno wspinanie jak i slackline.
Tylko jeśli połączymy trening wspinaczkowy z treningiem pod slackline, może to
skutkować przeciążeniem organizmu. Między innymi z tego powodu coraz bardziej interesowałem
się różnymi metodami treningowymi. Zacząłem wypracowywać własne i starać się o optymalizację
nowych pomysłów. Uważam, że odpowiednia dieta jak i skuteczne metody treningowe
są kluczem do dalszego zdrowego progresu.
Od tych kilku lat moje życie
zawalone jest pracą, codziennymi obowiązkami, wyjazdami, treningami. W pewnym
momencie poczułem, że nie będę w stanie sam osiągnąć postawionych celów. Wtedy
odkryłem stronę SZTUKI ŻYWIENIA, która pochłonęła mnie bez reszty i
z której nauczyłem się naprawdę sporo. Niedługo po tym nawiązałem współpracę
trenerską z Marcinem Bończa-Tomaszewskim, a po kilku miesiącach współpracy
zostałem zawodnikiem SZTUKI ŻYWIENIA, z czego jestem niezmiernie dumny.
TRANSFORMACJA
Proces zmiany był powolny, ale muszę
przyznać, że już od początku byłem zszokowany efektami i ich wpływem na moje
życie. Mam inne nawyki, wiele się nauczyłem, a co najważniejsze, odmieniło się moje podejście do myślenia o samej zmianie
sposobu żywienia jako reżimie, rygorystycznej diecie, czyli czymś nieprzyjemnym.
Zamiast tego mogę wybrać apetyczne przepisy, które w odpowiedni sposób
poprawiają moje wyniki, regenerację, jak i stan umysłu. Muszę przyznać, że
Marcin podołał wszystkim postawionym przeze mnie wymaganiom oraz wyzwaniom i od
razu wzbudził moje zaufanie.
Jak już niektórzy z Was wiedzą pięć
miesięcy temu miałem poważny wypadek wspinaczkowy. Po miesiącu totalnego bezruchu,
w końcu dostałem zgodę lekarza na trening. Z pomocą SZTUKI ŻYWIENIA, sprytnie
ułożonego i zindywidualizowanego planu udało mi się wrócić do aktywności.
WEGEKROK
Jestem również bardzo zadowolony, że
przy pomocy i wsparciu SŻ udało mi się wprowadzić w życie swoje postanowienie
przejścia na wegetarianizm. W młodszym wieku nie jadłem mięsa przez kilka lat,
ale w żaden sposób nie kompensowałem jego braku. Nie zdawałem sobie sprawy z
zalet i wad takiej diety ani związanych z nią wyzwań. W trakcie paru miesięcy
stopniowo osiągnąłem zaplanowany cel. Cieszę się, że była to płynna zmiana, a
nie nagły przeskok. Jestem szczęśliwszy nie jedząc mięsa.
Moja wariacja na temat batonów z tego przepisu. |
WPROWADZANIE NAWYKÓW
Z Marcinem pracuję w systemie ‘jeden
na jeden’. Jesteśmy w stałym kontakcie mailowym, telefonicznym czy Skype. Mogę zadać
nurtujące mnie pytania, uczyć się przy pomocy podesłanych materiałów, tabel i
dokumentów. Zdobywam wiedzę, jak skutecznie i samodzielnie konstruować program
treningowy i dietę.
Nie będę zdradzał wszystkich
szczegółów, bo jest tego za dużo na raz, ale poniżej zamieszczam kilka moich
prostych ‘startowych’ nawyków
- Codziennie uzupełniam tabelę nawyków oraz plan treningowy, co pozwala mieć wgląd w to, co robię na przestrzeni czasu i monitorować postępy (w to wchodzą również pomiary, ważenia, zdjęcia, a nawet okresowe badania krwi).
- W każdym posiłku spożywam warzywa, podwójną porcję białka i tłuszczów.
- Większość węglowodanów lub ich większą ilość przyjmuję w dni treningowe.
- Codziennie przyjmuję odpowiednią suplementację diety.
- Każdego dnia próbuję nowego przepisu lub nowej wariacji znanej mi receptury.
- Każdego dnia wypijam przynajmniej 2 litry wody.
- Trzymam się swojego planu treningowego oraz ćwiczeń rehabilitacyjnych.
Na naukę każdego nawyku mam dwa
tygodnie, co pozwala mi na jego wprowadzanie bez zaniedbywania wcielonych
wcześniej zachowań. Taka metoda bardzo mi się podoba, bo wiem, że jedną z moich
słabych cech jest brak cierpliwości. Myślę, że większość z nas chciałaby
osiągnąć swoje marzenia jak najszybciej. Jednak życie zawsze uczy nas tego,
czego nauczył mnie slackline:
DROGI DO CELU NIE PRZESKOCZYMY – TRZEBA
DOJŚĆ TAM KROK PO KROKU,
ZACHOWUJĄC PRZY TYM
ODPOWIEDNIĄ RÓWNOWAGĘ.
Już nie mogę się doczekać pełnego
powrotu do zdrowia, kiedy będę mógł dać z siebie maksa. Z pomocą SZTUKI
ŻYWIENIA i Dominiki Zapotocznej (mojego psychologa sportowego) jest
mi o wiele łatwiej być pokornym, cierpliwym i zadowolonym. Moje życie jest
inne, ale też lepsze - tak ja to widzę. Nawet teraz, gdy w nodze mam kupę
żelaza, czuję się szczęśliwszy i bardziej zmotywowany niż kiedykolwiek. Peace
& SlackOn!
Janek
„Potrzebujesz pomocy trenera przy wprowadzaniu
skutecznych zmian?
Zapisz się do programów na 2017 rok
>>>
KLIK
<<<
Niezależnie, jaką drogę wybierzesz,
zastosowanie wskazówek
SZTUKI ŻYWIENIA I TRENINGU pomoże Ci rozwiązać
problem.
|
Komentarze
Prześlij komentarz